Peter Watts w felietonie
Być twardym, czyli krycie tyłka (NF 05/2012) dowodzi, że hard SF nie istnieje, a jeżeli istnieje to w głowie czytelnika, zaś istnienie w głowie tegoż uzależnia od stopnia wiedzy. Można przyjąć, że cykl felietonów autora
Ślepowidzenia publikowanych w NF idealnie odnosi się do twórców, których poczynania literackie wrzucam, zazwyczaj, do szuflady z plakietką hard SF.
McAuley i
Reynolds. Fantastyka to twarda niczym diament, wspomniany w blurbie antologii
Science Fiction, bowiem w mojej głowie hard SF istnieje. Nie zamierzam obalać tez
Wattsa (polecam polemikę
W. Podrzuckiego, opublikowaną w trakcie składania niniejszego wpisu). Problem sprowadza się, w moim odczuciu, do zawartości cukru w cukrze, a raczej nauki w fantastyce, oraz ustawieniu suwaka wyznaczającego granice. Cóż, coś co dla P. W. hard SF nie jest dla mnie, laika, mimo wszystko, taką pozostanie, a z pewnością będzie SF. Przyklejenie etykiet w przypadku
Blue Rememberd Earth Reynoldsa i
In the Mouth of the Whale McAuleya przychodzi nadspodziewanie łatwo. To pozycje klasyfikowane intuicyjnie, bez konieczności wpasowania w ramy definicji (każdy czytelnik ma, rzecz jasna, swoją, co poniekąd wypływa z tezy
Wattsa, a za intuicyjne przyporządkowanie uważam wyłonienie zbioru wspólnego, nawet jeżeli nie jest on w pełni dookreślony). Obie książki zawierają w sobie esencję nurtu, z silną domieszką space opery. Właśnie dlatego wspominam o etykietach. Coraz trudniej, przynajmniej mi, znaleźć wartościowe pozycje w formie czystej. Modne, a jednocześnie często interesujące, wychodzenie poza ramy konwencji, przekraczanie granic gatunkowych, paradoksalnie, wzbudzać może łaknienie prozy wpisanej w konkretny nurt, z pominięciem paplaniny o literaturze jako Literaturze i fantastyce jako części Literatury. Twarda fantastyka w wykonaniu
Reynoldsa i
McAuleya odwołuje się do korzeni gatunku wykorzystując bogactwo tegoż, rozszerzając go jednocześnie poprzez implementacje współczesnych zagadnień z różnych sfer. Owszem, napisałem ogólnikowo. W tym momencie popadam w pułapkę. Brak akademickiego wykształcenia, w konkretnych dziedzinach, skłania do refleksji, że być może, trzymając się stwierdzenia
Wattsa, wspomniane powieści to fantasy, a nie hard SF. Ot, konfuzja. O kant tyłka dywagacje gatunkowe potłuc. Do rzeczy, czyli o książkach.
In the Mouth of the Whale to kontynuacja
The Quiet War oraz
Gardens of the Sun. Część trzecia jest reklamowana jako powieść, która nie wymaga znajomości wcześniejszych tomów. Jest tak w istocie, chociaż lektura wcześniejszych utworów pozwala wychwycić interesujące powiązania oraz zbudować pełny obraz, a raczej historię ludzkości w powiązaniu z eksploracją kosmosu. W
In the Mouth of the Whale autor wykracza poza Układ Słoneczny, co sugerował już w drugiej części. Powieść jest wyśmienitą kontynuacją, pomimo, że niezależnym tworem, obrazującą następstwa koncepcji prezentowanych wcześniej. W każdej części
McAuley sięga dalej. Przekracza kolejne granice, również ewolucji gatunku. Tym razem wybiega w przyszłość odległą o 1500 lat. W swych spekulacjach próbuje wskazać różne drogi rozwoju, we wszystkich kierunkach, zdeterminowane przez doktryny leżące u podstaw powstania, a w następstwie działań, frakcji, znanych z wcześniejszych tomów. Wskazuje różne ścieżki ewolucji na zasadzie kontrastu: zachowanie czystości gatunku w opozycji do świadomego poszukiwania innych form rozwoju, nawet agresywnej przemiany. Wszystko w oparciu o konflikt, przedstawiony w szczegółowo opisanej i przemyślanej scenerii. Elementy scenografii autor kreśli nad wyraz starannie, z precyzją charakteryzującą wysokiej rozdzielczości zdjęcia obiektów astronomicznych. Jednocześnie potrafi utrzymać zainteresowanie czytelnika serwując imponującą dawkę koncepcji i pomysłów. Wyśmienicie napisana powieść.
Wciągnął mnie
McAuley w swój świat, tak mocno, że
In the Mouth of the Whale ściągnąłem (kupiłem oczywiście) zaraz po premierze, przebierając nogami z niecierpliwości. Apetyt pobudził zbiór opowiadań
Stories from the Quiet War opublikowany w formie elektronicznej (0.99 $), zawierający teksty stanowiące bazę, podstawę, na której autor zbudował trylogię. Lektura, prócz samej przyjemności czytania, jest doświadczeniem ciekawym również z tego względu, że pozwala prześledzić ewolucję pomysłów i koncepcji zawartych w powieściach. Od stosunkowo prostych historii do, w mojej ocenie, jednego z najważniejszych dokonań twardej fantastyki ostatniej, przynajmniej, dekady.
McAuley jest coraz lepszy, jego proza rzecz jasna. W Polsce niezbyt znany (i to chyba jest eufemizm), prezentuje coraz ciekawsze utwory. Porównując debiut z
In the Mouth of the Whale można docenić drogę jaką przebył. Każda powieść, z tych, które przeczytałem, jest lepsza od poprzedniej. Pozycja
McAuleya wydaje się coraz silniejsza, zaś jakość prozy znajduje uznanie, na przykład wśród redaktorów odpowiedzialnych za konstruowanie różnego rodzaju antologii. Wypada cierpliwie czekać na polskie wydania. Prezentacja prozy
McAuleya polskim czytelnikom zakończyła się falstartem.
Ponosi nieco entuzjazm, ale jeżeli szukać w fantastyce spekulacji na temat: biotechnologii; sztucznej inteligencji; ewolucji społeczności i gatunku ludzkiego; wirtualnej rzeczywistości; przyszłości eksploracji kosmosu, to trylogia (przynajmniej na razie), której ostatnią odsłoną jest In the Mouth of the Whale, jest nie lada gratką.
Podobne założenia, jak w przypadku trylogii
McAuleya przyjął
Reynolds w
Blue Rememberd Earth.
Reynolds pyta o początek. Nie wszechświata, lecz wydarzenia inicjujące kluczowe dla rozwoju człowieka przemiany. Opisuje sekwencję wydarzeń uruchomioną przez założycielkę wpływowego, pochodzącego z Afryki rodu.
Reynolds zamyka fabułę w Układzie Słonecznym zmuszając bohaterów do rozwiązania zagadki postawionej przez seniorkę rodu.
Porównanie z
The Quiet War jest dla mnie oczywiste.
Reynolds podąża śladem
McAuleya. Punktów zbieżnych wyłowiłem ogrom, poczynając od fabuły po bohaterów. Podobieństwa wywoływały chwilami niepokój, bowiem nie odważyłbym się posądzać autora, którego prozę cenię, o nadmierną inspirację twórczością kolegi po piórze. Nie wytrzymałem, przeczytałem podziękowania zanim skończyłem powieść, lecz wskazówkę znalazłem dopiero wracając do pierwszych stron, konkretnie dedykacji.
Blue Remembered Earth dedykowana jest
S. Baxterowi oraz
P. McAuleyowi, przyjaciołom. Coś zaskoczyło, chyba prawidłowo, od tej pory zacząłem traktować powieść
Reynoldsa jako dialog i odpowiedź na prozę
McAuleya. Styczne odbieram jako punkty służące odbiciu w nieco inne kierunki, niż te, proponowane w
The Quiet War.
Reynolds stawia na bardziej linearną fabułę, bawiąc się konwencją, a może nawiązując, do tych, którzy pisali wcześniej (opinię taką gdzieś wyszperałem kilka miesięcy temu, nie jest moja, lecz ją podzielam). Niestety, czytając, niemal przez cały czas miałem wrażenie, że związek przyczyny i skutku za chwilę rozsypie się, rujnując powieść. Autor, w moim odczuciu, niebezpiecznie balansuje. Być może jest to właśnie celowe nawiązanie do fantastyki sprzed dziesięcioleci, tej nieco mniej spójnej, szczególnie z perspektywy czytelnika początku następnego stulecia. W tym miejscu ponownie sięgnę po etykiety, ponieważ
Blue Remembered Earth skonstruowano, to wszystko wyłącznie moje odczucia, a nie kategoryczne sformułowania, w oparciu o schematy stosowane w powieściach sensacyjnych. Bohaterowie rozwiązują zagadki składające się na obnażenie większej tajemnicy. Niestety, brakuje pewnej, trudno uchwytnej, spójności, zgrzyta i chrzęści, jakby na siłę, nieco z trudem poskładane, nie tyle słowa, co wydarzenia.
Reynolds napisał powieści bardziej wciągające, co nie znaczy, że tym razem, kolokwialnie rzecz ujmując, dał ciała. O, nie! Napisał powieść nieco inną, od tych, które poznałem (przyznaję bez bicia: nie znam wszystkich jego utworów), nastawioną bardziej na przygodę i akcję, a jednocześnie korespondującą z prozą
McAuleya. To wydaje się niezwykle ciekawe zważywszy, że
McAuley inaczej rozkłada punkty ciężkości.
Zdaniem
Wattsa Naukowcy piszący SF bardziej interesują się „chromem i przewodami” aniżeli samą opowieścią. W przypadku
McAuleya i
Reynoldsa opowieść wydaje się równie ważna jak świat przedstawiony, choć o odmiennym podejściu do fabuły. Więcej, to w oparciu o fabułę prezentują założenia oraz spekulacje, stanowiące istotę utworów.
McAuley ma już za sobą trzy tomy,
Reynolds zapowiada cykl. W obu przypadkach dotychczasowe dokonania sprawiają, że pominięcie kolejnych utworów byłoby grzechem.